Szczelina Lechicka czyli ciąg dalszy szwędania się po Lasach Mirachowskich. Tak, jestem w tych okolicach 3 raz w okresie niespełna miesiąca. Diabelski Kamień, groty, piękna przyroda …., a teraz czas na wspomnianą na wstępie Szczelinę Lechicką czyli punkt widokowy w środku lasu z panoramą na okoliczne jeziora i “lookiem” po horyzont. Dzisiaj wykorzystałem Wiesię czysto instrumentalnie tzn. posłużyła generalnie za narzędzie transportu z punku a do b. Pogoda patrząc na mój jednoślad już na wstępie zapowiedziała, że będą niespodzianki … No cóż, takie to uroki jazdy motocyklem - bywa różnie. No ale przecież po to jeździmy i cieszymy się kolejnymi zakrętami. Jestem na miejscu - w tłumie … grzybiarzy formujących tyralierę szturmującą las.
Koszyki, wiaderka, psy, dzieci, grill (sic !), nawoływania, płacz …. ufff jak to dobrze, że ja idę zdecydowanie w innym kierunku. Motocyklowe buty nie są co prawda projektowane do wędrówek pieszych, a skórzana kurtka nie ma właściwości “oddychających” ale przede mną tylko 6 km. Dźwigniemy te niedogodności z uśmiechem, bo już po 100 metrach cały ten rozgardiasz został gdzieś daleko, daleko … Idę wokół jeziora Lubygość. Czuć wokół nadciągającą nieuchronnie jesień - zapewne znacie ten niepowtarzalny zapach nabrzmiałego wilgocią lasu z nutką wszechobecnej grzybni. Tak, jesień idzie - nie ma rady na to. Szlak dobrze oznakowany nie tylko klasycznymi, kolorowymi symbolami turystycznymi, ale także w węzłowych miejscach posadowiono duże głazy z namalowanymi oznaczeniami kierunku marszu i nazw okolicznych ciekawostek. Dosłownie prawie na “każdym rogu” natykamy się na drzewo będące pomnikiem przyrody. Piękne Enty !!!. Dotarłem do celu. Klimatyczne miejsce. Trochę jednak leśnicy musieli pomóc w jego aranżacji i utrzymaniu możliwości nasycenia się roztaczającym się ze wzgórza widokiem - gdyby nie celowa i naprawdę kosmetyczna wycinka, drzewa i krzewy stanowiłby ścianę zieleni nie do przebicia… Posiedziałem w tym miejscu dobrych kilkanaście minut - wrażenia bezcenne … Cisza. Czas wracać, bo pogoda “siada”. Niby nie pada, ale powoli wszystko moknie. Gdzieś w okolicach Godętowa wpadam jednak w obszar realnie padającego deszczu, a właściwie “kapuśniaczku”. Przy prędkości 80 km/h te małe kropelki kują niemiłosiernie w policzki - intensywny water peeling tylko jak z wykorzystaniem … myjki Karcher … trzeba zwolnić. Taki 4-godzinny sobotni wypad ładuje “akumulatory” do pełna :) ! Może jeszcze jutro uda się doładować “rezerwę” :) !